Zawsze z dużą przyjemnością wracam do kosmetyków naturalnych, szczególnie jeśli chodzi o pielęgnację twarzy i ciała. Przez ostatnie 3 miesiące miałam przyjemność testować Yase Serum z ekstraktem z rodochrozytu. Przyznam, że byłam go ogromnie ciekawa, bo po pierwsze firma jest mi kompletnie nieznana, a po drugie to kosmetyk dość drogi. Czy mi się sprawdził? Jeśli jesteście ciekawi, koniecznie czytajcie dalej.
Serum dostajemy zapakowane w tekturowy kartonik, a sam kosmetyk znajduje się w butelce z grubego tworzywa, która na pierwszy rzut oka wygląda jak szklana. Design jest bardzo minimalistyczny i czysty w swej formie, tak aby od razu kojarzył się nam z kosmetykiem naturalnym.
Kosmetyk Yase to przede wszystkim składniki pochodzenia roślinno-mineralnego o natychmiastowym działaniu. Szczególną uwagę warto zwrócić na czynny ekstrakt rodochrozytu, który stymuluje syntezę kolagenu i ma właściwości relaksacyjne. Kosmetyk ma za zadanie odświeżać i pobudzać skórę do szybszej regeneracji.
W składzie serum znajdziemy także bogaty kompleks antyoksydantów zapobiegający powstawaniu zmarszczek, a obecność minerałów, zwłaszcza miedzi, działa na skórę detoksykacyjnie. Utrzymuje również równowagę lipidową oraz prawidłową elastyczność skóry. Zawiera także naturalny wyciąg z Ginkgo biloba, glukonolakton i olejek z mięty pieprzowej.
Konsystencję serum ma bardzo przyjemną, lekko żelową. Bardzo łatwo się go rozprowadza, ale potrzebuje chwili, żeby się wchłonąć. W pierwszym momencie jest ciut lepkie na skórze. Natomiast po całkowitym wchłonięciu ten efekt znika, a skóra jest bardzo gładka i przyjemna w dotyku. Serum z ekstraktem z rodochrozytu ze względu na to, że jest to kosmetyk świeży i pozbawiony konserwantów należy przechowywać w lodówce, a jego termin ważności upływa po 3 miesiącach. Nie znajdziecie też w nim parabenów, sztucznych barwników, slilikonów i w ogóle zero syntetycznych składników. Wszystko naturalne i świeże.
Skład:
Aqua, Glycerin, Rhodochrosite Extract, Panthenol, Cyamopsis Tetragonoloba (Guar) Gum, Tocopheryl Acetate, Ginkgo Biloba Leaf Extract, Coffea Arabica Seed Extract, Gluconolactone, Sodium Benzoate, Mentha Viridis (Spearmint) Leaf Oil, Limonene
Nie pierwszy raz się spotykam z kosmetykiem, który trzeba przechowywać w lodówce. Kiedyś byłam zapalną naturomaniaczką i w mojej lodówce było mnóstwo półproduktów i ręcznie robionych kosmetyków.
Jednak odkąd mam dwie łazienki, bardziej ulubioną jest ta na górze przy sypialni i praktycznie odkąd ją mam to tutaj się kąpię i robię demakijaż. Lodówkę mam oczywiście w kuchni na dole i niestety zdarzało się tak, że nie chciało mi się już późną nocą biec po schodach do kuchni zęby się posmarować.
Serum starczyło mi na nieco ponad dwa miesiące używania, stosowałam je najczęściej wieczorem, jednak rano też mi się zdarzało. Jednak kosmetyk ten zupełnie się nie sprawdza pod makijaż, bo cały podkład się roluje. Trzeba na niego nałożyć jakiś olejek albo treściwy krem, wtedy jest lepiej. Dla mojej skóry jednak tyle warstw to za dużo i szybko zaczynam się świecić.
Na noc często mieszałam je z olejkiem, bo wtedy potrzebuję czegoś bardziej treściwego i świetnie się spisywało, ale często stosowałam je także solo.
Pachnie pięknie miętą pieprzową, co bardzo uprzyjemniało mi jego używanie. Przy mojej mieszanej cerze dawało wystarczające nawilżenie, a przy tym pięknie koiło i uspakajało skórę.
Warto także wiedzieć, że opakowanie można otworzyć i uzupełnić innym kosmetykiem.
Yase Serum z ekstraktem z rodochrozytu to kosmetyk w 100% naturalny, wegański, a nawet bezglutenowy. Jednak z wysoką jakością wiąże się także wysoka cena, bo 30 ml tego serum kosztuje 249 zł. Biorąc to pod uwagę sama bym go nie kupiła, bo można na pewno znaleźć o wiele tańsze serum, które będzie się spisywało podobnie.
Dajcie koniecznie znać, czy kojarzycie firmę Yase i czy miałybyście ochotę wypróbować takie naturalne serum?