DKNY Be Delicious intense to jedne z tych perfum, po które sięgam nie zależnie od pory roku. Tak samo dobrze sprawdzają się jesienią, zimą jak i teraz kiedy wiosna coraz bliżej. Znalazły się nawet wśród moich ulubieńców sierpnia, więc i w lecie dają się lubić. Dawno temu używałam wersji klasycznej, a kilka miesięcy temu znowu do nich wróciłam, zdecydowałam się jednak wersję intense . Ja wiem, że popularne, oklepane i podrabiane, ale mnie to w sumie nie przeszkadza, są piękne i tak naprawdę perfumy na każdej osobie pachną inaczej, Be Delicious na mnie pachnie wyjątkowo dobrze;).
W nutach zapachowych znajdziemy tutaj:
nuta głowy: zielone jabłko, grejpfrut, magnolia
nuta serca: róża, tuberoza, konwalia, fiołek
nuta bazy: biała ambra, nuty drzewne, drzewo sandałowe
Skład:
Nie zawsze mam ochotę na wyrafinowane zapachy, kiedy wybieram się na zakupy, czy po dzieci do szkoły, lubię pachnieć po prostu ładnie. Be Delicious świetnie sprawdza mi się w roli takiego codziennego, nieskomplikowanego zapachu. Jest bardzo soczysty, świeży, orzeźwiający i kobiecy. Kojarzy mi się z pięknymi błyszczącymi zielonymi jabłkami, które smakują niebiańsko, ale także z cytrusami takimi jak grapefruit czy melon. Nie jest to jednak zapach typowo owocowy, bo znajdziemy w nim, też kwiaty i nuty drzewne. Mimo iż dla niektórych to perfumy nudne i oklepane, kobiety kochają je od lat.
Wydaje mi się, że w porównaniu z klasyczną wersją zapach intense jest bardziej wyrazisty, ma więcej mocy, czuć w nim ciut więcej jabłka, ale są to bardzo subtelne różnice. Wersja intense z założenia miała być mocniejsza i bardziej trwała niż klasyczna i rzeczywiście początkowo zapach jest bardzo intensywny i wyczuwalny przez otoczenie, ale z czasem traci swoją moc, chociaż wydaje mi się, że na mnie pachnie i tak dość długo.
Bardzo podoba mi się też samo opakowanie przypominające zielone jabłuszko. Świetnie wygląda na toaletce, bardzo lubię gdy moje perfumy nie tylko pięknie pachną, ale także ładnie się prezentują.
Ciekawa jestem czy znacie Donne Karan i jej zielone jabłuszko. Miałybyście na nie ochotę?